wtorek, 10 października 2017

Co z tym jedzeniem? PART 1

Witajcie moi drodzy!
piszę tego posta już bardzo długo... Emi ma teraz takie skoki rozwojowo-ruchowe i codziennie robi tyle fajnych, nowych rzeczy, że tak szczerze mówiąc wolę siedzieć z nią na dywanie i się bawić, niż odwracać do niej plecami i pisać... a że ona ma bardzo krótkie drzemki, w czasie których po pierwsze biegnę jak szalona po kubek kawy (albo dwa ;)), po czym wstawię jakieś pranie, albo obiad...
Był post o piciu, czas na post o jedzeniu :)

Był post o piciu, czas na jedzenie.
W tym tygodniu Emi kończy pół roku. MASAKRA!!! Naprawdę, nie wiem kiedy to zleciało. W każdym razie od ponad miesiąca podaje jej stałe posiłki, w sensie zupki-papki. Pierwszą dostała jak miała trochę ponad 4,5 miesiąca. Znajomi (i nie tylko) słysząc to, wywalali oczy z wielkim piskiem, ale przecież ona nie skończyła 6 miesięcy!!!!! No nie skończyła. A ja dałam jeść... I szok! Emi nic nie jest!




Przykre jest to, że absolutnie nikt, nie zapytał:

- dlaczego podjęłaś taką decyzję? - uznałam, że Emi jest gotowa
- czy Emi wykazywała jakieś zainteresowanie jedzeniem? - ogromne! nie mogliśmy spokojnie przez nią jeść... pakowała ręce do talerza, a o zabawie w czasie naszego posiłku nie było mowy!
- czy była już do tego gotowa? - biorąc pod uwagę powyższe, plus to, że pakowała mocno rączki do buzi, uważam, że jak najbardziej była gotowa!
- czy zjadła ze smakiem, czy jednak odwracała głowę? - phi! z wielkim smakiem! na początek dostałą zupkę z marchewki, zmieniaka i pietruszki z odrobiną kleiku ryżowego - zjadła 1 dużą łyżkę i chciała więcej, więc dostała 2... a potem jeszcze jedną. A teraz jak widzi miskę, w której dostaje jedzonko i swoją łyżeczkę to jest dzikie szaleństwo i piski :)
- jak zareagowała na pierwsze zupki? - nic jej nie było! Każdą nową rzecz podaję przez 3-4 dni i obserwuję. Jak nic się nie dzieje, próbujemy czegoś nowego.




No ale co na to WHO?
Nikt o to nie zapytał, bo przecież WHO napisało, że do 6 miesiąca życia w przypadku większości dzieci układ pokarmowy nie jest do końca rozwinięty i nie jest gotowy do przyjmowania stałych posiłków. No właśnie. W większości. W większości nie oznacza wszystkie dzieci. Moje dziecko było gotowe wcześniej i samo dawało mi o tym bardzo wyraźnie znać. Czemu mam ignorować jej potrzeby i jej zdanie? A wytyczne WHO, są ważne, ale jak dla mnie... nie najważniejsze...Jest to organizacja, która swoje dane podaje na podstawie średnich. Tylko jak wyciągnąć średnią z dzieci? Jedno dziecko zacznie chodzić mając 8 miesięcy, a inne mając rok, a jeszcze inne mają 14 miesięcy. Wychodzi z tego średnia 12 miesięcy. Ale różnica 8 i 14 miesięcy dla takiego malucha jest diametralna!!!! Jak zatem porównać dzieci??? Wg mnie się nie da. Trzeba po prostu obserwować dziecko i dostosować się do jego tempa rozwoju. Uważam, że nie powinniśmy niczego przyspieszać na siłę, ani spowalniać. Jedno zaczyna szybko chodzić, ale późno mówi, albo więcej czasu potrzebuje aby rozwinąć się emocjonalnie, a drugie długo nie będzie chodzić, ale będzie śpiewać i recytować wiersze mając nieco ponad rok ;) Każde dziecko jest inne i każde dziecko jest nieprawdopodobnie wyjątkowe. Nie da się ich wcisnąć w statystki, średnie czy jakieś tabelki.
Poza tym, konsultowałam tę decyzję z moją panię pediatrą i położną i obie mnie w tym wsparły i doradziły, jak co podawać. Żeby nie było, że ja jakiś buntownik , co to wszystko musi na opak robić ;)



Kleik z jabłkiem. Jedno z ulubionych dań Emi :)


Ale... Ale TY karmisz jeszcze piersią?
Nie uwierzycie ile osób zadało mi to pytanie, jak się dowiedzieli, że wprowadzam stałe posiłki! Po pierwsze, jeśli nie karmię już piersią - to czy to coś złego? A może coś się stało i już nie mogę? A może nie chcę już dłużej? No chyba mam do tego prawo? Ale spokojnie! Karmię, i nadal moje mleko jest podstawą diety Emi. Po prostu dostaje 2-3 dodatkowe posiłki dziennie. Jest też już większa, więc zapotrzebowanie na jedzenie, też jest większe, a ja więcej mleka nie wyprodukuje... takaż, to smutna prawda...




Niestety, czy nam się to podoba czy nie, nasze dzieci dorastają... I sama widzę jak szybko to się dzieje - serio nie nadążam momentami! Ale nie da się tego zwolnić, albo całkowicie zatrzymać. Moje (dość brutalne chyba) zdanie jest takie, że jeśli dziecko daje nam sygnały, że jest gotowe do jedzenia, nie można tego ignorować. To tak jakby Emi do mnie przyszła w wieku 23 lat i powiedziała: "mamo, jestem dorosła. Chcę byś samodzielna. Wyprowadzam się!", na co ja bym jej zabroniła... bo ja nie jestem gotowa do tego, że moje dziecko dorosło.. 

Pragnę jednak również podkreślić, tak dla jasności(!!!!), że ja tutaj nikogo nie namawiam do podawania dziecku posiłków stałych, nie mądrzę się czy tak jest lepiej czy tak, bo sama tego nie wiem. Robię tak, jak podpowiada mi moja intuicja. I taką decyzję jaką WY podjęliście w związku z waszymi maluchami - jest to decyzja najbardziej słuszna ze wszystkich możliwych :)




Ten post pisałam tak długo i wyszło mi tyle teksu, że postanowiłam go podzielić na dwie części :)
zatem mam nadzieję, że tą drugą uda mi się szybko skończyć ;)

A jak to jest u was i waszych maluchów?

środa, 30 sierpnia 2017

Co to z tym piciem?!

Po pierwsze to wielkie dzięki za tak ciepłe słowa przyjęcia mnie ponownie do świata bloga :) dzięki za wszystkie komentarze, maila, wiadomości, tu i na fb :) to bardzo, bardzo miło wiedzieć, że tyle osób ma ochotę mnie czytać, i że jeszcze w ogóle mnie pamiętacie!!!!

Po drugie w poprzednim poście zapomniałam dopisać jeszcze jednego punktu: karmię PO spaniu, a nie przed. Jedna książka mi tak mądrze podpowiedziała. Po pierwsze, w ten sposób pokazuję Emi, że nie potrzebuje jeść, żeby zasnąć. Po drugie my rano wstajemy, jemy śniadanie i idziemy do pracy, do obowiązków, a nie kładziemy się spać. To samo po drugim śniadaniu i po obiedzie. No dobra, są tacy co po obiedzie robią sobie drzemkę, ale to wyjątki - ja osobiście nie lubię bardzo spać w ciągu dnia. Niestety po kąpieli ostatnie karmienie jest tuż przed spaniem. Starałam się tego uniknąć, ale Emi to mały głodomor i od początku wiedziała, że teraz szybko się nie naje, więc musi mieć zapas ;) 



Podobnie jest z kąpaniem. Kąpiemy ją codziennie, dzięki czemu mamy fajny wieczorny rytułał (kąpiel przecież jest super!!!!) i jednocześnie taki sygnał dla Emi, że teraz zaczyna się noc i teraz trzeba spać długo, a nie 30 minut :) i to, przynajmniej u nas fajnie działa. Ponieważ kąpiel jest chyba naszą najfajniejszą częścią dnia (z początku nie było tak kolorowo...) jeśli macie ochotę, poświęcę, temu osobny post.



Ok, ale wracając do tego o czym chciałam dziś napisać. Co z tym PICIEM?
Szczerze mówiąc, jest to dla mnie wielki temat-zagadka. Mam wrażenie, że obecnie jest wielka nagonka na przepajanie. Próbowałam znaleźć - dlaczego? I wiecie co? NIE WIEM! Otóż nasze kochane WHO stwierdziło, że pokarm mamy wystarcza za picie i jedzenie, ponieważ układ pokarmowy maluszków jest nie rozwinięty do 6 miesiąca ich życia. Jednak jeśli dziecko jest na mleku modyfikowanym, to wodę pić powinno. Dla mnie jest tu jakaś niejasność, bo skoro układ pokarmowy nie jest rozwinięty, to chyba niema tu znaczenia jakie mleko maluszek dostaje? Nigdzie też nie znalazłam szczegółów tego nie rozwinięcia układu pokarmowego - rozumiem, że on musi się jakby nauczyć przyswajać jedzonko itd, ale w czym szkodzi WODA? Nie mówię tu o jakiś kompotach czy skoczkach, tylko o zwykłej, przegotowanej wodzie źródlanej. Co w niej jest złego? 



Ostatnio nawet przeczytałam na pewnym, bardzo popularnym blogu, promującym karmienie piersią, że picie wody przez niemowlę, może je zabić. ZABIĆ! Dziecko może umrzeć od picia wody - no jeśli wypije kilka litrów i nic więcej, to faktycznie, woda może zabić, ale ile takie dziecko może wypić w ciągu doby? Nie więcej niż parę ml. A nie chodzi tu o, to żeby zastąpić jakiś posiłek wodą, tylko żeby tą wodę uzupełnić. I faktycznie, zgadzam się, że w mleku mamy jest piciu, ale jak jest 35 stopni na zewnątrz, czy wystarczy tylko mleko? A jeśli dziecko dostaje tylko mleko mamy, nagle nie będzie chciało pić czystej wody...

Dlaczego my postanowiliśmy przepajać?
Po pierwsze, żeby ją przyzwyczaić do picia wody. Woda w smaku jest nijaka... Sama nie jestem wielką fanką wody. Wielu moich znajomych narzekało, że dziecko nie dość, że nie chce pić wody, to nie chce pić nawet słodkich napojów. A w momencie, kiedy dziecko już nie dostaje mleka matki, a jest upał 30 stopni, to naprawdę niewiele trzeba, żeby takiego malucha odwodnić. Chcieliśmy, żeby Emi od początku nie miała problemów z piciem wody.



Dodatkowo przekonała mnie rozmowa z moją... dentystką. Otóż okazuje się, że dziecko, które nie jest nauczone od początku picia i ma problem z piciem wody, przez większość rodziców (podejrzewam, że w akcie desperacji, żeby dziecko piło cokolwiek!) jest przepajane kompotami, wodą z miodem, albo słodkimi soczkami. Takie rzeczy dzieci wypiją znacznie chętniej. I super dziecko pije, nie odwodni się, ale... może mieć próchnicę! Teraz nawet to się nazywa próchnicą butelkową, która właśnie powstaje od picia słodkiego. Dla mnie to coś strasznego, żeby dwulatek, któremu ledwo co wyszły wszystkie zęby był zagrożony próchnicą. A od próchnicy może iść zapalenie na cały organizm, więc wbrew pozorom, nie jest to wcale błahostka. Moja dentystka niestety ma obecnie bardzo sporo takich przypadków. A ja jak najdłużej chciałabym, aby Emi nie dostawała słodyczy.



Początki nie były łatwe.
Emi jest też dzieckiem, które od początki nie lubi smoczka, czyli też butelki. Od pierwszego dnia wyjścia ze szpitala podawaliśmy jej wodę w butelce, co kończyło się wielkim płaczem i wręcz histerią... Po dwóch miesiącach było wywijanie się i odpychanie butelki ręką, ale już bez płaczu. Po trzech miesiącach, na widok butelki była obojętność, ale nie było już płaczu i krzyku. Po czterech miesiącach (czyli obecnie), na widok butelki jest radość i otwieranie buzi. Phi! Emi sama już trzyma butelkę - oczywiście bardzo nieporadnie i często butelka spadnie, albo jest za słabo pochylona i nie leci - ale Emi jest bardzo szczęśliwa, że pije sama. No oczywiście, połowa tego picia znajduje się poza buzią, bo zostaje wypluta, ale to przecież też jest świetną zabawą. 


Początkowo widać, też było że sam smak (a właściwie jego brak) wody Emi bardzo nie pasuje. Raz spróbowałam dać jej glukozę (moja dentystka mi powiedziała, że glukoza jest jeszcze ok), ale efekt był jeszcze gorszy niż z samą wodą. Podaję jej również herbatkę z koperku włoskiego - i to był smak, który od początku jej się spodobał.

Ah ten koperek!
Poza wodą Emi daję również herbatkę z koperku włoskiego. I tak jak woda jest tematem sprzecznym, tak obecnie w internecie koperek to niemalże największe zło tego świata! Podobno na kobiety źle wpływa i jest rakotwórczy. Takie oto mądrości znalazłam na blogu promującym karmienie piersią. Blogerka owa twierdzi, że koperek wcale nie pomaga na kolkę i że jest to totalna bzdura. Jaka jest jej porada na kolki? Espu-cośtam dla dzieci... A najlepiej, żeby podawać codziennie profilaktycznie! A czy to espucośtam nie jest rakotwórcze? Założę się, że to espucośtam ma skład oparty na koperku włoskim. Ale koperek kosztuje jakieś 5 zł za 20 torebek, a espucośtam 12 zł, albo więcej, nie wiem, bo nie kupuję. I osoba, która promuje karmienie piersią, czyli coś co jest najzdrowsze dla dziecka, bo NATURALNE (!) namawia ludzi to wciskania niemowlakom i noworodkom specyfików farmaceutycznych (zrobionych w laboratorium) na bąki. Sorry, ale ja tego nie kupuję. A u nas koperek rewelacyjnie zwalcza i kolki i bule brzuszka i problemy ze zrobieniem kupki. Choć zdaję sobie sprawę, że nie na każde dziecko działa, bo każde dziecko jest inne. A prawda jest taka, że może i koperek ma w sobie jakieś kiepskie składniki, Jak większość dostępnych obecnie rzeczy... Słońce też jest rakotwórcze - jeśli ktoś nie używa kremów z filtrem i nie schodzi z niego przez x-czasu, czyli w dużych ilościach. Ile dziecko może wypić takiej herbatki? 



My stwierdziliśmy, że chcemy przepajać Emi. Po tym jak widzę teraz jak się cieszy na widok butelki z wodą, wiem już, że nie będziemy mieć problemów z nauczeniem jej picia wody, co bardzo mnie cieszy. 

A jak jest u was? Przepajacie swoje dzieci? 

PS. Robienie zdjęć to tego posta okazało się świetną zabawą... nie wiem, która z nas się głośniej śmiała, bo Emi dostała głupawkę :)

wtorek, 22 sierpnia 2017

Dlaczego jestem inną matką niż wszystkie?

Chciałabym zacząć od bardzo wyraźnego podkreślenia, że nie zamierzam prowadzić tu bloga z poradami. NIE jestem żadnym specjalistom itd. Mam swoje dziecko, a tutaj zamierzam po prostu zamieszczać pewne swoje przemyślenia. To tak dla jasności ;) wkurzają mnie Ci pseudo specjaliści blogowi - kupiłam pióro, mogę uczyć ludzi kaligrafii... nie o to chodzi :D

Dlaczego jestem inną matką niż wszystkie?
Bo robię dużo rzeczy, które są poza "normami" i obecnymi trendami, nie wiem jak to nazwać. Mam wrażenie, że teraz jest jakaś super moda na pewne metody wychowawcze, i jak się ich nie spełnia, to jest się gorszą matką/ojcem. My wielu z nich nie spełniamy i jest nam z tym dobrze. Do wychowywania Emi kierujemy się głównie naszą intuicją i logiką. Czy to jest dobre? Nie mam pojęcia. A czy te modne "normy" są dobre? Też nie mam pojęcia.



Co robię inaczej?
  • przepajam dziecko - ojjjj taaaakkkk! ale na ten temat chciałabym się bardziej rozwinąć innym razem. Bo to temat mocno kontrowersyjny (co dla mnie jest śmieszne trochę...)
  • bujam Emi do snu na rękach. Tak. Wiem. Źle. Ale skoro ona potrzebuje naszej bliskości, to znaczy, że my powinniśmy jej ją zapewnić. A moja świętej pamięci prababcia Leokadia zawsze powtarzała, że dziecko trzeba dużo tulić jak jest malutkie, bo bardzo szybko z tego wyrasta i potem już nie chce być tulone. Święte słowa
  • teraz trochę sprzeczność co do powyższego - Emi śpi sama w swoim łóżeczku od pierwszego dnia wyjścia ze szpitala. Tak, sama. Raz usłyszałam, że jestem strasznie zimna, bo dziecko potrzebuje czuć bicie mojego serca w czasie snu, czuć moją bliskość. Wg mnie zapewniam jej bliskość tuląc ją i nosząc ją w ramionach. Chcę jej od samego początku pokazać, że ma swoje łóżeczko, swój kącik i mimo, że jest malutka już może być samodzielna

  • Emi latem rzadko nosi skarpetki - co rusz słyszę, że ma zimne nóżki, ale jak jest 30 stopni to na pewno, nie jest jej zimno. A ciepło dziecka sprawdza się na karku, a nie na stopie ;) 
  • karmię i jem wszystko. No prawie wszystko. Nie jem smażonego i konserwantów, ale w sumie tego nie jadłam już przed ciążą, więc nie jest to jakieś straszne i trudne. I piję kawę. Oczywiście, jeśli chodzi o jedzenie mamy, to są różne sytuacje, jakieś alergie, nietolerancje itd. Na nasze ogromne szczęści na razie wszystko jest ok, i mam nadzieję, że tak już zostanie
  • pionizuję dziecko - obecnie są zalecenia, aby dziecko nie było pionizowane (rozumiem przez to noszenie w pionie) do puki samo nie zacznie siadać. Ale po pierwsze Emi jest dzieckiem, które nie znosi leżeć. No chyba, że na brzuchu... ale jak jest już noszona to tylko w pionie, bo inaczej... nic nie widzi... a jest tak ciekawa, że musi widzieć wszystko! i z przodu i z tyłu. Muszę, też tu podkreślić (zanim zostanę zjedzona przez falę krytyki), że Emi to silne dziecko, w sumie od pierwszych dni swojego życia już trzymała głowę prosto. Ma raptem 4 miesiące, a już od dwóch tygodni sama obraca się na brzuszek!!!! (podobno to dość szybko, nie wiem bo nie znam się za bardzo). Poza tym, uważam, że dziecku trzeba pomóc w nauce siadania - nie, NIE WOLNO ciągnąć za rączki, ale uważam, że trzeba je podać, żeby dziecko miało o co się wesprzeć. Może i brzydkie porównanie, ale jak nauczyć psa siadać, bez "naciśnięcia" mu na tyłek, żeby mu pokazać co to znaczy "siad!"? Z niemowlakiem według mnie jest podobnie - żeby czegoś się nauczył, trzeba mu to pokazać. I mu w tym pomóc

  • nie będę czekać do momentu kiedy Emi skończy 6 miesięcy, żeby zacząć wprowadzać stałe pokarmy. Zamierzam już teraz powoli dawać jej jedzonko, inne niż mleko :) ale o szczegółach, też nie tym razem
  • zdecydowałam się na nieskojarzone szczepionki.

Bycie mamą bardzo mnie przerażało. Nawet do tej pory jest to dla mnie taka abstrakcja, że nie do końca pojmuję, żeby to było możliwe. Mam masę wątpliwości czy to co robię, robię dobrze, czy podejmowane przeze mnie decyzje są dobre. Staram się jednak wszystko robić racjonalnie, z głową i bez skrajności. 

Jako, że Emi jest dzieckiem bardzo ruchliwym, taki mały wiercipiętek i absolutnie wszystko jej się nudzi po 5 minutach (poza listkami na drzewie... taaaakkkk... zdarzyło nam się na balkonie stać w ulewę, bo Emi w domu nie mogła się uspokoić...:)) - jest dzieckiem bardzo wymagającym mojej ciągłej uwagi. Staram się zatem jej to zapewniać, więc większość mojego dnia to zabawa z nią. Cieszę się, każdą taką chwilą, mimo, że naczynia nie pozmywane, pranie nie wstawione, coś tam nie zrobione. Ale te chwile tak szybko mijają... 



Każde dziecko jest inne, ma inne potrzeby. Jedno ma problemy z uśnięciem, inne jest niejadkiem, a drugie nie lubi być noszone. I każde dziecko trzeba traktować jak człowieka i z szacunkiem zapewniać wszystkie jego potrzeby. Nie za dużo i nie za mało. Na jedno dziecko działa to, a na inne tamto. A naszą - mam i tatusiów - najsilniejszą bronią jest nasza wewnętrzna INTUICJA! Która jest tak silna, że nie pozwoli skrzywdzić naszego dziecka. Nie jakieś poradniki, trendy, blogi doświadczonych (albo i nie) rodziców, pediatrzy, fizjoterapeuci i inni fachowcy. Nasza wewnętrzna intuicja najlepiej wie co i jak robić. Chcę wam więc powiedzieć jedno - jesteście najlepszymi rodzicami na ziemi dla swojego malucha, czy ktoś się z wami zgadza czy nie! I robicie wszystko najlepiej, bo tylko i wyłącznie wy znacie swoje dziecko tak dobrze, i tylko i wyłącznie wy potraficie zapewnić wszystkie jego potrzeby :)

Ufff, po jakiś 3 dniach pisania udało się wreszcie skończyć ten post.

Miłego dnia - buziaki!


czwartek, 17 sierpnia 2017

I'm BACK?

Witajcie moi kochani!

Lada moment będzie dwa lata bez żadnego postu! Szybko ten czas leci... i ile się rzeczy pozmieniało... Przy wczorajszej kawie, wpadł mi taki pomysł do głowy, żeby nieco wrócić do blogowania... Znając siebie, jest to gorący zapał i za chwilę, znowu będzie COŚ i przestanę pisać... ale kuję żelazo puki gorące. Jak nic z tego nie wyjdzie, to trudno, a jak coś się uda, to będzie fajnie!

Ci z was co obserwują mój we grochowy instagram, wiedzą, co nie co, o tym, że moje życie totalnie odwróciło się do góry nogami, w najcudowniejszy możliwy sposób. Otóż w kweitniu tego roku, pojawiła się EMI :) 






Dość głośne, mocno charakterne i przede wszystkim dużo śmiejące się maleństwo. Z tegoż też powodu (co za pewne części z was się nie spodoba, ale jakoś mi to wisi ;)) blog stanie się bardziej o dziecku, niż o rękodziele. Moje życie teraz to pieluchy, karmienie, drzemki i pielucy, karmienie i drzemki - i wiecie co? To jest SUPER!!!!!! ale będzie czas, żeby wchodzić w szczegóły. Z wszystkich sił postaram się, żeby wpadło czasem też tutaj coś innego niż Emi ;) i w ogóle postaram się pisać, ale tego obiecać nie mogę ;) 

Poza tym świat blogowy i całe te "zamknięte i super wyjątkowe" grono extra blogowiczek - znawczyń niczego, bardzo mnie zaczął drażnić. Plus brak czasu i blog umarł. Co  dalej z nim będzie? Czy uda mi się pisać? Czy będzie chciał mnie ktoś znowu czytać? Czas pokaże.

Dziś chciałam tylko powiedzieć, DZIEŃ DOBRY! WITAJCIE!

buziaki!

PS. Co u was?? Czy też zaszły jakieś poważne zmiany?
PS2. Nienawidzę upałów. Dziś jest fajnie.

PODPIS

niedziela, 30 sierpnia 2015

o czterech Takich...

Są cztery Takie. Ja jestem piąta.
Trzymamy się razem już jakiś czas i jest fajnie.

Pierwszą z nich poznałam trochę przez mojego Małża. Ona miała bloga, ja chciałam swojego założyć. Mój mąż i jej mąż się znają. Spotkaliśmy się i ją od razu pokochałam. Jej blog był dla mnie największą inspiracją, i to w sumie dzięki niej zdecydowałam się na założenie swojego. Jest magiczna, cudowna i taka dobra!

Potem poznałam Drugą. Obie byłyśmy na kiermaszu świątecznym, miałyśmy stoiska koło siebie i wśród różnych różności tylko my miałyśmy takie same produkty... patrzyłyśmy na siebie wilkiem, a ja miałam taką wielką ochotę z nią pogadać! Jakoś tak wzbudziła we mnie sympatię... Ale to ona do mnie zagadała. Potem napisała wiadomość. Potem spotkałyśmy się na kawę. Okazało się, że dokładnie w tym samym czasie spotkała nas tragedia. Rozumiałyśmy się i wspierałyśmy się wzajemnie. To tylko nas do siebie zbliżyło.

Do Trzeciej zagadałam, bo również zakochałam się w jej blogu i w jej scrapach! Okazało się, że mieszka w Łodzi, więc zagadałam. Spotkałyśmy się. Początkowo była zamknięta i wycofana. Potrzebowała czasu. Teraz się rozkręciła i ciągle mnie zaskakuje. Niby nienawidzi ludzi, ale chyba jednak jakoś nas też pokochała.

Piąta przyszła na spotkanie Yarnmeetingowe, które zorganizowałam sto lat temu. Trzy powyższe też były. Spokojna. Cicha. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze nam służy dobrą radą i rozgrzewa nas swoją dobrocią i ciepłem. 

Wszystkie kochamy włóczki i dziergamy. Spotykamy się często. Wszystkie jesteśmy trochę takie szalone i zakręcone. Każda ma swoje problemy i swoje życie, ale teraz ja nie wyobrażam sobie życia bez nich! Nie mam zbyt wielu znajomych (głównie są to znajomi mojego męża :D), więc tym bardziej jestem szczęśliwa, że je mam. 

Są dla mnie inspiracją, motywują mnie do działania, wspierają jak coś idzie nie tak, jak się spotykamy to zawsze brzuch mnie boli ze śmiechu. Każda z nas jest taka inna i chyba dlatego tak do siebie pasujemy. 



Nie podaje ich imion i blogów.
Bo nie jest to post reklamowy.
Po prostu chciałam im powiedzieć, dziękuję, że jesteście!
Wczoraj były urodziny jednej z Nich, było tak cudownie, że aż mnie zainspirowało do napisania tych kilku słów :)


A czy Wy macie taki zestwa swoich "wariatów"?
A dla was, udanej niedzieli!


PODPIS

niedziela, 23 sierpnia 2015

.


Przestałam pisać.
Bo tak.
Straciłam, zapał, wenę, chęć.
Smuciła mnie każdorazowa odpowiedź znajomych: wiem co u Ciebie, czytam Twojego bloga... żeby nie było, to nieprawdopodobnie miłe, że ktoś mnie czyta, ale czasem po prostu chciałam komuś coś opowiedzieć... Może mój blog w pewnym momencie stał się zbyt osobisty? A czy umiem pisać bez osobistych wątków? Nie wiem...
Bardzo podziwiam osoby, które nieustannie piszą swoje blogi i ciągle one są takie cudowne i ciekawe... też bym tak chciała! 
Ogólnie popadłam w jakiś "dół niechcenia". W domu bałagan. Mnie ogarnia notoryczne zmęczenie. Lista To Do, jakby nie miała końca, więc przestałam dopisywać nowe punkty i wyrzuciłam ją.
Ale chyba powoli udaje mi się z niego wyjść. Czas na małe zmiany. Czas ponownie znaleźć motywację. Początki są ciężkie ale chyba wracam do żywych.

Ostatni dzień urlopu... ehhhh... jeszcze mi mało! Właśnie siedzę i po raz kolejny zabrałam się za mój pseudo sweter, którego jakoś nie mogę skończyć hihi :)


Zdjęcie już stare.
Na bieżąco udaje mi się jedynie wrzucać fotki na mojego Grochowego Instagrama, więc jeśli macie ochotę tam zapraszam, a tutaj mam nadzieję, że uda mi się pojawiać częściej :)
Trzymajcie za mnie kciuki!

Miłej reszty niedzieli!
Kissyyyy...



PODPIS

wtorek, 23 czerwca 2015

...

Dziś był ciężki dzień. ..
Ja juz nie mam mojego idola, więc z każdą informacją, jakie mamy dziś święto,  ja miałam łzy w oczach... ale mam wspomnienia. Masę wspomnień i dziś nimi żyje :)

Ale też przede wszystkim... tym, że 3 lata temu był nieprawdopodobnie szczęśliwy i cudowny dzień.... i to wspomnienie sprawia, że się uśmiecham!

Trzeba zawsze potrafić znalesc powód do radości,  choć nie zawsze jest to łatwe...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...